Archiwa tagu: Rozkminy

No dobra…a kiedy najlepiej rodzić?

No kiedy? Zastanawiasz się czy istnieje idealna pora roku? Czy w ogóle ma znaczenie jaka aura jest tłem twoich ostatnich tygodni ciąży, porodu i czasu z noworodkiem? Otóż jestem samozwańczym specjalistą, bo sprawdziłam już każdą porę roku 😉 Znajdziecie tu zatem nieco humorystyczne zestawienie plusów i minusów rodzenia wiosną, w środku lata, tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, w środku jesieni, czy w czasie zimy prosto pod choinkę.

Wiosna radosna

Zacznijmy od minusów, tak na przekór tytułowi. Poród wczesną wiosną często oznacza konieczność kupienia gigantycznej kurtki typu buka po to, aby końcówka zimy upłynęła nam w miarę ciepło. Poza tym błagam… kto jest wstanie ubrać rajstopy w dziewiątym miesiącu ciąży?
Możliwe więc, że gdy zdecydujecie się na tę opcję otworzycie sezon na sandały klapki i… cokolwiek w co jeszcze się mieścicie.
Tak naprawdę nie wiadomo też jakie ubranka kumulować dla noworodka w większych ilościach, bo pogoda może być …każda. Nie na darmo mawiają „kwiecień plecień”. Szykując wyprawkę dla piątego uszykowałam się na ciepłe dni majowe, ale chłopak pojawił się już kwietniu i ciepłe bluzy a nawet cienki kombinezon po jesiennych braciach okazał się niekiedy konieczny.

Generalnie muszę jednak postąpić nierozsądnie i zdradzić już na początku, że wiosna jest moim ulubionym czasem na powiększenie rodziny. Wszystko budzi się do życia, a słońce pomaga nie zatapiać się w baby blues. Kwiaty, nowalijki, świeża zieleń… to wszystko jest idealną oprawą dla nowego życia. Nie strach zabrać malucha na krótkie spacery już w pierwszych dniach, kiedy nie potrafi jeszcze sam regulować temperatury swojego ciała. Potem lato na kocyku z bobasem który uczy się podnosić głowę, pierwsze warzywka jesienią. Bosko!

Gdy zaczyna się lato, a z latem wakacje…

Rodzenie w temperaturze powyżej 30 stopni powinno być dodatkowo nagradzane. W ogóle trzeci trymestr przypadający na czerwiec, lipiec i sierpień to prawdziwe wyzwanie. Sapiesz, kapie ci z czoła pot… na obiad podajesz lody. Albo sami niech sobie wezmą. Prysznic odwiedzasz częściej niż ma to sens, a plażowanie ze sporym brzuszkiem jest tym trudniejsze im dalej do toalety. No, ale i tutaj mamy plusy.
Wytężając umysł mogę wymienić o takie:
-nie trzeba nosić rajstop.
-Są arbuzy i truskawki.
-Można jeść lody bez ryzyka, że ktoś zwróci ci uwagę, że za zimno.

-No i gdy maluszek się urodzi nie wymaga przebierania w setki warstw. Możesz przewidzieć że lekkie bawełniane rampersy, body, kaftaniki będziesz używała gdy trzeba wyjść do ludzi 🤣

Jesień ach jesień … złote liście spadają w dół…

Rodziłam jesienią wczesną i już taką zaawansowaną. Niewysłowioną zaletą jest to, że się siedzi w sweterkach, z herbatą na kanapach. No spełnienie marzeń, gdy ty już naprawdę nie możesz się poruszać bez jęków. A! W temacie schylania. Końcówka ciąży to czas w którym pomalowanie paznokci u stóp czy ogolenie łydek graniczy z cudem gimnastycznym, zatem przyzwolenie, aby przywdziać skarpety z owczej wełny i pulchne dresy jak prawdziwe jesieniary (te mniej instagramowe) naprawdę nas urządza. Potem gdy maleństwo jest już po tej stronie świata możemy bezkarnie zamknąć się w pieczarze i tuczyć je na zimę. No chyba, że to nie jest Twoje pierwsze maleństwo … wtedy okazuje się, że ci starsi zaczynają coroczny festiwal kataru, który ciągnie się (fuj) do pierwszych wiosennych promieni słońca. W placówkach edukacyjnych zaczyna się wymiana wirusów pospolitych, ale i tych bardziej wymagających jak ospa.
Nie polecam chorowania.
A jak już się zdarzy to życzę zdrowia.
Psychicznego dla matki i ojca.

Hu hu ha! Zima zła.

Nie dajcie się zwieść podtytułowi. Problemy są oczywiście:
-Kurtka się nie dopina, a już bez sensu kupować większą tydzień przed terminem.
– Śliskie zamarznięte kałuże tworzą niebezpieczne podłoże dla spieszącej się na tramwaj „bańki wstańki”.
– No i w ogóle. Sezon grypowy, warzywa nieświeże, tyle trzeba zrobić…

Mówiłam nie dajcie się zwieść pozorom! Urodzić maleństwo przed świętami to jedna z bardziej romantycznych sytuacji na świecie. Oczywiście choinka taka trochę będzie niedopieszczona, pierogi kupione, kapusta przypalona, a reszta od teściowej, ale taki mały słodki dzidziuś w otoczeniu światełek i kolędowania nad żłóbkiem 😭ach. No i inaczej wtedy się patrzy na tą Maryję … co to w szopce dała radę. Wszystko ma inny smak gdy perfekcyjne przygotowania można, a nawet trzeba odpuścić! A gdy przyjdzie wiosna wasz maluch będzie właśnie zaczynał przygodę z jedzeniem, z dziarskim poruszaniem się więc w samą porę przyjdzie cieplejszy czas!

Nie wiem czy udało mi się Was odstraszyć czy zachęcić do którejś z opcji, ale mam nadzieję, że przynajmniej rozśmieszyć i przekonać, że każda pora ma swojego amatora 😁

Akcje nie z tej ziemi z dorastającymi ludźmi, czyli przygody z dwulatkami.

“Dorastający ludzie” może kojarzy wam się z nastolatkami , jednak jest jeszcze jeden szczególny moment w rozwoju osobowości naszych potomków… Chciałabym wam dziś napisać o trochę śmiesznych, a trochę mrożących krew w żyłach przygodach i niespodziewankach z naszymi dwu-trzy latkami. O tym, że może być łagodnie, ale może też być niebezpiecznie.

Zacznę od zdania skierowanego do was moje kochane dzieci – Jeremiaszu, Noemi, Samuelu i Borysie ( Stachu – ten czas jeszcze przed tobą, ale mam nadzieje, że przejdziemy przez to razem ). Kocham was i było warto. Jak wiadomo w internetach nic nie ginie – może przeczytacie to gdy będziecie mieli już własne smartfony i szlaban na coś ciekawszego.

Pewnego radosnego popołudnia nasz pierworodny, radosny pączuś nie poszedł na drzemkę… był ( i troszkę jest nadal ) typem ładnie śpiącego 10-12 godzin w nocy maleństwa, które do końca 2 roku miał DWIE DRZEMKI w dzień, każda ponad godzinę. Jak ja byłam wyspana… ile ja miałam czasu aby marzyć o następnych dzieciach.

Ale “przyszła kryska na matyska” jak mawia moja babcia. Zrezygnowanie z drzemek łączyło się z nowym zjawiskiem. Dzikim krzykiem, który trwał dobrych parę minut i dotyczył rzeczy, w moim odczuciu, zupełnie małej wagi. Krzywo skarpetka ubrana, płatki są obok miseczki, nie można lizać ściany… ogólnie nie było, aż tak dramatycznie jak na filmach, ale ja byłam w szoku. Jak to możliwe, że taki radosny chłopiec – niezmiernie kochający zasady, nagle robi taaaakie afery…

Urodziła się Noemcia. To był jego dzidziuś, bił mnie gdy nie biegłam natychmiast do łóżeczka gdy stękała. Ściągał jej skarpetki, zabierał zabawki… gorąco się modliłam o natchnienie wychowawcze i o pokój w naszej rodzinie. Otwierałam drzwi Kubie, ze słowami o przemocy w rodzinie – skierowanej na mnie biedną i szłam sobie troszkę popłakać.

Cały ten kryzys był dość łagodny i szybko się skończył. Na pewno pomogła stabilizacja z nową godziną drzemki i to, że nauczył się komunikować. Na to się nie zgadza, ale może się z nami jakoś dogadać. Do dziś jest mistrzem negocjacji z czego jesteśmy dumni i nieraz rozczuleni.

Nasza piękna córeczka. Nasz kwiatuszek. Drzemki były dla niej zbędne już w wieku 18 miesięcy. W nocy często się budziła, a o 5 rano była już naprawdę gotowa na śniadanko i książeczki. Pewnego dnia tak się zdenerwowała, nie do końca wiadomo na co, że… straciła przytomność. Wszystko przypominało nam atak padaczki, po którym znieruchomiała. My byliśmy pewni, że oto umarła na naszych rękach. Ocknęła się po najdłuższych 3 minutach mojego życia. A ponieważ nie mieszkaliśmy wtedy w Polsce, po szybkiej konsultacji telefonicznej z zaufanym pediatrą, zaczęliśmy proces diagnostyczny w bardzo dobrych klinikach w mieście w którym mieszkaliśmy.

W skrócie – ostatecznie padła diagnoza bezdechu afektywnego. Temat był dla nas nowy i przerażający. “Ataki” powtarzały się raz na jakiś czas, ale nauczyliśmy się jak postępować w takich sytuacjach.

  1. Największe prawdopodobieństwo, że to się stanie było gdy Noemi za mało spała. Rutyna snu była w jej przypadku konieczna.
  2. Jeżeli widzieliśmy, że jej płacz lub krzyk jest bezdźwięczny – polewaliśmy jej twarz wodą, otwieraliśmy okno, dmuchaliśmy jej w usta szybko i zdecydowanie. Często okazywało się, że udaje się to zatrzymać w porę.
  3. Poznaliśmy kiedy jest największe ryzyko: gdy się mocno uderzy np. w mebel kiedy biega, gdy ktoś jej nie da tego co ona chce.
  4. Wiedzieliśmy, że super ważne aby nie dawać jej tego przedmiotu który wywołał taką reakcje. Nawet jeżeli to było jej, mogłaby to bez problemu dostać. Według lekarzy, miało to zatrzymać podświadomy sposób wymuszania na innych, swojej woli.
  5. Poinformowaliśmy o tym rodzinę, szczególnie dziadków i opiekujące się naszymi dziećmi osoby. Każdego trochę szkoliliśmy.
  6. Naszym hasłem, które zresztą zostało w rodzinie do dziś i działa było “oddychaj bo zemdlejesz”. to zdanie powodowało, że potrafi sama się uspokoić i wziąść głęboki oddech.
  7. Bardzo ważne. aby rodzice lub opiekun zachowali spokój. Szczególnie jeżeli nie uda się zatrzymać bezdechu. Łatwo mówić? Oj było mi trudno, ale to tak ważna sprawa, że trzeba wykazać się męstwem.

To co odkryliśmy przy dwójce pierwszych dzieci i co bardzo pomogło nam przy kolejnych dwulatkach to to, jak ważna jest komunikacja. Nie tylko to co my mówimy, ale jak niesamowicie ważne jest to CO ONI NAM CHCĄ POWIEDZIEĆ.

Jestem przekonana, że dzieci są mądre. Od urodzenia. Ale mając już 18 miesięcy zaczynają mieć swoje zdanie! A może nawet wcześniej, ale koło 2 lat, to co budzi wielką frustrację to techniczna niemożność wypowiedzenia tego co mają w głowie. Jeśli więc miałabym wskazać co najbardziej pomaga mi obecnie przebrnąć przez ten czas “afer” i rekordowo długich krzyków to moja świadomość, że ten oto człowiek jest osobną osobą. Kimś kto ma potrzebę wyrażania siebie, swój pomysł, potrzebę eksperymentu i wsparcia pełnego miłości.

Brzmi niezwykle doniośle… bo to jest doniosły moment! Nasz dzidziuś, maluszek rozwija się! Jest człowiekiem! Ma osobowość – taką, która się jeszcze kształtuje przez nasze pełne szacunku towarzyszenie.

W praktyce jednak każdy rodzic ma ochotę niekiedy wystrzelić się w kosmos. Trudno jest przecież znosić gdy ktoś na nas krzyczy, bije nas, rzuca w nas przedmiotami, rzuca się na ziemię i robi rzeczy, które w frustracji odbieramy jako atak na nas, szantaż, zazdrość o rodzeństwo czy moje najbardziej nieulubione słowo NIEGRZECZNOŚĆ .

I ty i twój maluch potrzebujecie wyrozumiałości. Potrzebujecie się do siebie przytulić po całej “akcji”. To przejdzie. Dacie radę.

Pewnego słonecznego popołudnia wyszłam na taras moich rodziców i czułam się jakby przebiegło po mnie stado antylop. Byłam właśnie mamą dwuletniego brzdąca, który urządził dziką 30 minutową aferę – nikt już nie pamięta o co. Popatrzyłam na moją mamę która, pijąc kawkę z papierosem grała sobie w jakąś internetową farmę i spytałam:
– Czy kiedyś będzie łatwiej…-
– Tak. jak dzieci mają 25 lat to jest już naprawdę super. Można się z nimi nawet napić kawy na tarasie.-


Nudne siedzenie w domu z dziećmi.

Każdego dnia trochę się nudzę…To może brzmi zabawnie biorąc pod uwagę, że w naszym domu zawsze jest coś do zrobienia i jakiś maluch mnie potrzebuje.

Ktoś mnie ostatnio spytał czy lubię bawić się z dziećmi…

Trochę tak, a trochę nie. Jest mnóstwo uroczych chwil, fajnego budowania z klocków, wspólnego czytania, malowania… tyle tulenia i rozmów… Ale nie jestem fanką czytania trzeci raz tej samej książki(a kto ma dwulatka z fazą np. na konie ten wie, że czasami książka o koniu trzy razy dziennie to minimum) .

Zabawa w malowanie, kojarzy mi się ze sprzątaniem i rozterkami starszych, że “ktoś ubrudził białą!” lub piskiem młodszych, że chcieliby rozlewać wodę i malować bratu obok twarz… od lat przeglądam blogi z inspiracjami zabaw i staram się robić coś nowego co jakiś czas, jednak nie mogę stwierdzić, że robienie “prac plastycznych” z dziećmi mnie uszczęśliwia… to trochę jak z ćwiczeniami po dłuższej przerwie. Stękam wstając z kanapy, szuram kapciami i z mocno zaciśniętymi oczami myślę “oni chcą się rozwijać – sprzątanie zajmie 15 minut, a to jest mało – potem sobie odpocznę”… Jedno z moich pierwszych odkryć jest takie, że jeśli “malujemy” to ja też szykuje sobie fajny pędzel i kartkę, karton… i maluję swoje. Trochę łatwiej mi wtedy oderwać głowę od martwiąco kapiącej ze stołu czerwonej farby …

Dni takiej mamy są przepełnione rutyną. Budzę się i codziennie te same działania, aby zapobiec kataklizmowi. Pieluchy, mleka, “kto nie był jeszcze w toalecie?” do trzylatków… szybka owsianka( jeśli jest poniżej zera na dworze), albo płatki (jeśli jest ciepło). Modlitwa, kawa, szybkie “do zobaczenia!” mężowi i podrzucenie “lanczboksa”… och nikt mnie nie potrzebuje! Popatrzę sobie w instagrama, bo książkę to aż żal będzie porzucić za 5 minut…

“mamooooooo…”

I tak kulam się od pralki do zmywarki jednocześnie odpowiadając na pytania z zakresu zainteresowań radosnych pociech. Nie koniecznie pokrywają się z moimi…
Zauważyłam w pewnym momencie, że choć dzień był przepełniony wydarzeniami tak naprawdę dobrymi, pięknymi, ciekawymi to mi jest coraz trudniej angażować się w to “mamowanie” na 100%.

Potrzeba mi było paru lat, żeby zrozumieć:

Jeśli jestem zmęczona – pora odpocząć, a nie rezygnować.

To może się wydawać na początku przedziwne, ale szczególnie po “nudnym” dniu, gdzie jedyne osoby z jakimi rozmawiałam miały poniżej 120cm wzrostu, i właściwie NIC się nie działo to właśnie wtedy musiałam odpocząć. Czasami był to wypad do lidla po “nicszczególnego”, czasami spotkanie z koleżankami… ostatnimi czasy odpoczynkiem dla mnie jest wyjście na babską siłownie na jakiś niewymagający pilatesik. Już sama podróż tramwajem, szybki marsz bez wózka, czy spokojne ćwiczenia bez rozpraszania sprawiają, że wracam chętna do czytania po raz milionowy tej samej książeczki.

Jeśli mogę Ci cokolwiek polecić – droga matko malutkich dzieci – znajdź swój sposób na odpoczynek. Dwu godzinna drzemka, czytanie książki w parku, paznokcie… obojętnie. To malutkie dbanie o bycie sobą jest niezbędne jeśli widzę, że brakuje mi zaangażowania w BYCIE RAZEM z dziećmi.

Podczas pisania tego niedługiego tekstu odprowadzałam naszego synka 14 razy do swojego łóżka. Pewnie bym oszalała, gdyby nie to, że napisałam ten list do Was MIMO WSZYSTKO.